Forsyth opisuje dzieje Biafry, państwa afrykańskiego, które w wyniku oburzających represji oddzieliło się od Nigerii. Autor dba o tło historyczne i wdraża czytelnika w dzieje młodego państwa od samego początku, czyli od przypadkowych odkrywców i piratów, poprzez kolonię brytyjską, aż do roku 1960, kiedy to Nigeria uzyskała niepodległość. Jak każde młode państwo przeszła przez nieuniknione zamachy stanu, dyktaturę wojskową i w końcu, w wyniku tarć plemiennych, doprowadziła do rozpadu sztucznie stworzonego terytorium. Do tego momentu książka jest klasycznym podręcznikiem historii, rojącym się od dat, suchych faktów i obco brzmiących nazw własnych, niemożliwych do zapamiętania i rozróżnienia. Potem powstaje Biafra, a Forsyth zamienia się w jej najzagorzalszego propagandystę. Reportaż staje się nagle hymnem pochwalnym niezrównanego Emeka Ojukwu - wojskowego, który przejął dowództwo nad separatystami. Autor opisuje bezdenną głupotę, sprzedajność, krótkowzroczność i bestialskośc Nigerii, a także rządu Brytyjskiego. Tak, jak Biafrańczycy są dobrzy i wspaniali, tak Wielka Brytania wespół z Nigerią jesł zła, okrutna i podła. Właściwie Nigeryjczycy reprezentują całą gamę przywar ludzkich, nie ma tu żadnych cieni i niuansów, nie ma nawet pojedynczych jednostek, które może jednak nie do końca chciały zagłodzić i wymordować całe plemię Ibo oraz ich popleczników. Tu właśnie pojawia się problem. Z jednej strony wina Nigerii (a także całego świata, który nie zareagował) jest bezsprzeczna, jednak bałwochwalczy zachwyt Forsytha staje się w pewnym momencie parodią argumentów, mających służyć słusznej sprawie. Z rozpędu autor wpada w pułapkę jednostronności, podkopującą jego wiarygodność. Fakty są jednak po jego stronie. Czytelnik co i raz zamiera ze zgrozy, mając przed oczami mordowanie milionów Afrykańczyków - Nigeria zgotowała separatystom prawdziwą rzeź, w której najbardziej ucierpieli ci, którzy nie mogli uciekać, czyli dzieci, starcy, ciężarne i karmiące kobiety. Wszyscy, którzy zawsze są objęci przynajmniej pozorną ochroną. Wiadomo, że podczas wojny giną cywile. Jednak celowe udaremnianie dostaw żywności, mogące uratować tysiące dzieci i strzelanie do wszystkich "mężczyzn powyżej dziesiątego roku życia" to już nie jest wojna, tylko ludobójstwo. Los zgotowany Biafrze bez żadnej przesady można porównać do losu Żydów podczas II wojny światowej. Forsyth całkiem słusznie gotuje się z oburzenia i wcale tego nie kryje; ciska gromy na każdego, kto nie przyczynił się walnie do pomocy umierającym. Działania rządów skądinąd cywilizowanych krajów ocenia jako skandaliczne, wskazuje winnych palcem, nie siląc się na obiektywizm. Z pewnością warto poczytać o wojnie afrykańskiej, pomyśleć o innych konfliktach zmyślnie pominiętych przy tworzeniu programu nauczania historii współczesnej, uświadomić sobie jak daleko w lesie jesteśmy, jeżeli chodzi o równość, prawo, pomoc i humanitaryzm; cywilizacyjne zdobycze, którymi tak się szczycimy na papierze. Z punktu widzenia literackiego lektura to żadna, ale z moralnego jak najbardziej rekomendowana.